poniedziałek, 25 października 2010

O subiektywności

Zakończył się Konkurs Chopinowski. Jego drugi etap oglądałem niemal w całości, bo przypadł na weekend. Całe dnie przesiedziałem więc przed telewizorem i w ogromnym skupieniu słuchałem uczestników zakwalifikowanych do kolejnego etapu. Dziennie było ich ośmiu. Miałem więc okazję porównać wykonania mazurków, polonezów i ballad. Słuchałem z uwagą komentarzy ekspertów i uczyłem się, jak słuchać i oceniać poszczególne wykonania, a także, jak ważne jest tempo i rytm w poszczególnych formach, indywidualność artysty i wybór fortepianu. Wykonawcy to niezwykle sprawni technicznie pianiści, ale jak twierdzili eksperci bardzo różnie rozumiejący i grający muzykę Chopina. Dla mnie różnice te były z początku niesłyszalne. Nie potrafiłem wyczuć tych subtelności interpretacyjnych, kiedy grają naprawdę wybitni młodzi (czasami bardzo młodzi) pianiści. Miałem więc okazję posłuchać wykonawców, którzy zdaniem ekspertów w ogóle nie czują Chopina, jak i tych, którzy nie potrafią odnaleźć w interpretacji własnej osobowości, a także tych, których interpretacje dalekie są od romantycznych oryginałów i przypominają Rachmaninowa. Byli też pewni kandydaci na laureatów. Dowiedziałem się, że wiele mazurków zagranych było jak walce, że rytm ich się gubił, że w lewej ręce nie było właściwych akcentów, a w prawej brak pięknej melodii. Albo też inaczej, że niewłaściwe było rubato lub brakowało kantyleny, czy zachwiana została harmonia. Stawałem się w ten sposób bardziej uważny i wrażliwy na interpretacyjne propozycje. Zaczynałem mieć swoich faworytów, a kilku z nich znalazłem na liście laureatów. Niepostrzeżenie zacząłem ulegać sugestiom ekspertów i jednocześnie zastanawiałem się, skąd wiadomo, że interpretacja bliska jest oryginałowi? Czy zapis nutowy kompozytora jest jednoznaczny, czy jest miejsce dla propozycji samego wykonawcy? Czy nie wystarczy kryterium mojej subiektywnej oceny? Kiedy słucham Lang Langa czuję pozytywne emocje. Podobnie jest w przypadku Piotra Anderszewskiego. Nigdy nie poruszył mnie Dang Thai Son, ani Kevin Kenner. Kiedy zaczynam się zanurzać w świat melodii i tracę kontakt z rzeczywistością - to dla mnie sygnał, że wykonawca połączył się z niewidzialną siłą i nastąpił kontakt z Absolutem. Takie momenty zdarzają mi się, kiedy słucham Netrebko, Villazona, czy Grigolo, gdy oglądam obrazy Malczewskiego i Friedricha. Kiedy przysłuchiwałem się uczestnikom konkursu, to przypomniały mi się szkice muzyczne Iwaszkiewicza. W jednym z nich pisze o tym, jak usłyszany mazurek przywołał w nim wspomnienia z dzieciństwa. Nieważne było, że utwór wykonywany był na starym fortepianie, a wykonawca jego nie był zawodowym pianistą. Istotne było to, że muzyka sprawiła, że mógł wrócić do czasów, kiedy żyła jego matka, do chwil dziecięcej beztroski. Iwaszkiewicz pisze, jak idąc z żoną małą uliczką szwajcarskiego miasteczka usłyszał z okien jednego z domów Mazurka gis-moll z opusu 33. Zatrzymał się przez chwilę i tak opisuje ten moment:

Wtedy zasłona gór, lasów i szwajcarskich domków uniosła się w górę, jak dekoracja w teatrze – i ukazał mi się inny pejzaż i dom inny, i ta chwila, kiedy Chopin przyszedł do mnie po raz pierwszy. Ileż razy od tamtych czasów słyszałem tę muzykę i nawet tegoż mazurka. A jednak właśnie tamta chwila połączyła się z obecną, jak gdyby nie było pomiędzy nimi lat, gór, wieczorów, koncertów, jakby nie było miłości... i śmierci.

Kiedy słucham muzyki i wywołuje we mnie ona uczucie wzruszenia, refleksji, zachwytu, czy też tęsknoty, to dla mnie znak, że muzyka, wykonawca i jego interpretacja tworzą jedność a ja jestem jej częścią. Chętnie przywołuję w takich sytuacjach słowa Iwaszkiewicza, który pisząc o Barkaroli Chopina twierdzi, że niektóre dzieła sztuki czynią wrażenie wielkości tym, że zamykają w sobie coś niewiadomego i bliżej określić się niedającego, co działa na człowieka w sposób wyzwalający, komunikując go z innym światem, o którego istnieniu nic byśmy nie wiedzieli, gdyby właśnie pewne utwory pewnych artystów nie stawały się takimi objawieniami. Dla mnie rolą muzyki, literatury, malarstwa jest sprawić, aby osobisty element, który wprzęga do swojego dzieła artysta przeniknął nas uczuciem prawdziwego wzruszenia. Czy muzyka – zastanawia się Iwaszkiewicz – to wyraz tęsknoty do raju, z którego nas wygnano, czy do niemożliwych urzeczywistnień, czy do poczucia wspólnoty i jedności z ludźmi, czy z Bogiem? Kiedy zatracam się w muzyce w taki sposób, że wywołuje ona we mnie stan byciu wyłącznie tu i teraz i kiedy odczuwam całkowitą jedność ze światem, wiem, że słucham wyjątkowego wykonania. Nie chcę wówczas analizować utworu. Bo - jak mówi Iwaszkiewicz – muzykologia nasza raczej zdąża całkowicie w kierunku innym, w kierunku stworzenia fizjologii muzyki. Takie podejście pozbawia mnie subiektywnego odbioru dzieła - mojego odbioru, w całości indywidualnego, w którym mogę stworzyć swój własny świat uczyć, emocji i obrazów. Uzmysłowiłem sobie, że słuchając ekspertów w telewizyjnym studiu Konkursu Chopinowskiego z jednej strony zaczynam ulegać takiemu anatomicznemu podejściu do analizy dzieła artystycznego i tym samym odbieram sobie prawo do indywidualnego odbioru. Z drugiej zachwycałem się i podziwiałem umiejętność takiej szczegółowej analizy interpretacji, która wybiegała poza moje intelektualne wrażenia. Chciałbym móc i jedno i drugie, choć w salach koncertowych publiczność to przecież nie jedynie eksperci i muzykolodzy, ale ludzie oczekujący prawdziwych emocji, kochający muzykę, konkretnych wykonawców, orkiestry dyrygentów i kompozytorów.