Właśnie wróciłem z Teatru Polonia. Byłem na Bagdad Cafe w reżyserii Krystyny Jandy. To niesłychane, jak prosta historia, w dodatku opowiedziana w lekkiej formie, może nieść tak wiele mądrych treści i jeszcze więcej optymizmu. W tym tkwi właśnie tajemnica sztuki! Zwykła, bezpretensjonalna i dowcipna historia opowiada o sile pojedynczego człowieka, o tym, jak wiele może uczynić w społeczności jedna tylko osoba. Co stałoby się, gdyby taką siłę odkryli w sobie wszyscy? Jak wówczas wyglądałby świat, jak piękne mogłoby być życie, o którym bohaterowie śpiewają, że "nie jest przecież takie tragiczne, a nawet swój wdzięk ma".
Dwie kobiety spotykają się w obskurnym, zapomnianym przez ludzi motelu. Jedna z nich to właścicielka, która wyrzuca swojego mężą - drania i pijaka. Druga z kolei od swojego uciekła szukając miejsca, w którym może się na jakiś czas zatrzymać. Z pozoru to dwie różne kobiety. Jednak obie samotne i skrzywdzone przez los. Jedna wydaje się być silną, druga uległą i zastraszoną przez męża - despotę. Ale to właśnie ona powoli zaczyna zmieniać ludzi i sprawia, że motel staje się miejscem magicznym, pełnym miłości, szacunku i przyjaźni. Sama też odnajduje miłość i chęć do życia. To przypowieść o tym, że zwyczajne życie może mieć sens. Wystarczy tylko otworzyć się na innych, obdarować miłością i cierpliwie czekać, aż ją inni przyjmą. Zachwyciłem się grą przede wszystkim Ewy Konstancji Bułhak i w jej wykonaniu pięknego songu "Calling you". Mniej natomiast podobała mi się Katarzyna Groniec, choć i ona miejscami była znakomita. Do tego wszystkiego młodzież, która wniosła do tego spektaklu świeżość, radość i potężną porcję energii. Świetne zakończenie świątecznego czasu!
Jak naprawdę korzystamy z technologii?
2 dni temu