poniedziałek, 14 czerwca 2010

O historii pewnej szkoły

Uczestniczyłem w obchodach 20-lecia szkoły, którą zakładałem wspólnie z Marią Baczyńską i Adamem Marciniakiem. Żałuję, że nie wspomniano o pierwszym prezesie Koła STO w Człuchowie. Był nim Adam Marciniak. Próbując na nowo odtworzyć historię warto o tym pamiętać. Takie uroczystości mogą być doskonałym pretekstem, aby zacząć porządkować wiedzę o historii szkoły niepublicznej w Człuchowie. Pamięć bywa zawodna, czas płynie, a ludzie odchodzą. Adam Marciniak do dziś pełni funkcję wójta Gminy Człuchów. Wówczas był pierwszym wybranym w demokratycznych wyborach. Społeczeństwo ufa mu już od 20 lat! To zdarza się niezwykle rzadko. Burmistrzów miasto miało już wielu, starosta też jest już kolejnym. Wójt Marciniak nadal cieszy się uznaniem, autorytetem i szacunkiem mieszkańców swojej gminy. Podczas jubileuszowych uroczystości nie rzucał się w oczy, mimo wielkiej postury. Do dziś pozostał skromnym człowiekiem, choć na pewno świadomy swoich sukcesów.

Kiedy odchodziłem ze szkoły miała ona już swoją historię. Opuszczał ją już kolejny rocznik absolwentów, był budynek. Funkcjonowały jasne zasady finansowania oświaty niepublicznej. Warto pamiętać, że bez pionierów nie można byłoby mówić ani o 20 latach działania koła STO, ani o szkole. Absolwentów, których w miniony piątek żegnaliśmy wówczas jeszcze nie było na świecie. Nie mogą więc znać historii tworzenia się w wolnej Polsce szkół niepublicznych.

Wyznaczyć szlak, wskazać nowy kierunek, sprawić, by inni nam zaufali i chcieli wyruszyć w tę nieznaną drogę – nie było ani proste na początku lat 90-tych, ani takie oczywiste. Wówczas naprawdę przełamywaliśmy monopol państwa na edukację. Stworzyliśmy drugą w województwie szkołę niepubliczną. Niewielu w to wierzyło, wielu natomiast z przekąsem próbowało dyskredytować nasze pionierskie działania. Dziś, kiedy ścieżka jest utarta, kiedy wiadomy jest kierunek, kiedy finansowanie jest nie tylko zagwarantowane, ale odbywa się na równych ze szkołami samorządowymi zasadach jest łatwiej, choć nadal wymaga ogromnej energii i zaangażowania. Na pewno prościej jest tworzyć szkołę, która ma już wypracowaną markę, jasną koncepcję, misję i swoją wizję. Cieszę się, że nasza pionierska praca nie została zmarnowana, że szkoła nadal się rozwija i staje się coraz piękniejsza. Dziś jednak powinienem podziękować przede wszystkim dwóm osobom, jest ich dużo więcej, ale na samym początku to oni dodawali mi wiary, motywowali do działania i sprawiali, że w chwilach zwątpienia nie poddawałem się. Marii Baczyńskiej i Adamowi Marciniakowi – to im chciałbym dziś wyraźnie podziękować. Sam niewiele bym zdziałał. Chciałbym, aby o tym wiedzieli.

czwartek, 3 czerwca 2010

O niespełnionej miłości

W lutym zamówiłem bilety na Traviatę w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Były dopiero na maj. Czekałem i warto było. Choć nie wystąpiła Aleksandra Kurzak, to i tak się opłacało. Nie wiem, jak to się stało, że przegapiłem sprzedaż biletów na premierę. Staram się pilnować terminów. Tak więc czekałem kilka miesięcy i wreszcie mogłem nie tylko posłuchać jednej z moich ulubionych oper Verdiego, ale też zobaczyć jej inscenizację. Na każdą w wykonaniu Trelińskiego czekam z niecierpliwością. La Boheme, Don Giovanni, Madame Butterflay, Oniegin, Król Roger, Oniegin, Dama Pikowa, a ostatnio Borys Godunow i wreszcie La Traviata. Najbardziej zapamiętałem La Boheme, Króla Rogera z pięknymi chórami i teraz Traviatę. Zawsze czułem się na spektaklach Trelińskiego jak w kinie, miałem wrażenie, że oglądam szerokoformatowy film. W Traviacie utwierdził mnie reżyser w tym przekonaniu. Podziwiałem rozwiązanie przechodzenia scen i zmieniające się kadry jak na taśmie filmowej. Robiło wrażenie. Wprowadzało dodatkową dynamikę. Autorem scenografii jest niezastąpiony Boris Kudlicka. Stanowią z Trelińskim znakomity duet artystyczny.

Natomiast długo nie mogłem przekonać się do głosu Joanny Woś. Zachwycała swoją aktorską grą. Uwodziła, kusiła, przeżywała dramat rozstania i chorobę w sposób idealny. Ale w uszach miałem jeszcze cały czas głos w roli Violetty Anny Netrebko. Dlatego śpiew Joanny Woś wydawał mi się zbyt słaby. Jednak z czasem zacząłem ulegać jej lirycznej interpretacji, z każdą minutą czułem, że porywa mnie jej śpiew. Niestety, Pavlo Tolstoy w roli Alfreda nie przekonał mnie. Trudno! Spektakl udany, choć reżyser w drugim akcie pierwszą scenę przedstawił w klasycznej formie. Na scenie samotny Alfredo. Dodał mu tylko inne rekwizyty. Bohater grał w golfa. Inscenizacja, w której główne role grali Netrebko i Rolando Villazon pokazała prawdziwą miłość bohaterów. Reżyser tamtego przedstawienia zdecydował się na to, aby w scenie, w której bohater jest sam pokazać miłość bohaterów i pozwolił, by odbywała się w sypialni, w której kochankowie ze sobą flirtują i nawzajem się uwodzą. Uwiarygodnił więc ich szaloną miłość. Niemniej pozostaję pod ogromnym wrażeniem znakomitego widowiska i rozwiązań formalnych zaproponowanych przez Trelińskiego. Do tego znakomite kostiumy Gosi Baczyńskiej i Tomasza Ossolińskiego i świetna choreografia Tomasza Wygody. Czekam na kolejną premierę duetu Treliński – Kudlicka