czwartek, 31 grudnia 2009

Dziennik obfitości i radości

Sarah Ban Breathnach napisała wspaniałą, mądrą i jednocześnie niezwykłą książkę. Napisała ją przede wszystkim dla kobiet, ale z przyjemnością czytałem ją również i ja. Lekturę rozpocząłem w styczniu w 2001 roku robiąc jednocześnie zapisy w swoim dzienniku. Byłem właśnie po świeżo przebytym zawale serca, który wyłączył mnie całkowicie z życia zawodowego na cały rok. Wówczas rozpocząłem uczęszczanie na regularne zajęcia z jogi. Wyjeżdżałem na obozy i dużo medytowałem. Nie pamiętam, jak to się stało, że książka dotarła do mnie. Wiem, że nie był to przypadek, ale odpowiedź na moją wówczas potrzebę. Jak napisała na swoim blogu Iwona Majewska - Opiełka, "los czasem wie lepiej, co jest nam potrzebne!" W każdym razie było to dla mnie zbawienne. Skorzystałem bowiem z wielu rad i ćwiczeń autorki. Nadal wykorzystuję je w swoim życiu. To naprawdę wyjątkowa książką. Wiele mówił już sam tytuł "Ścieżka prostej obfitości. Dziennik otuchy i radości". Dzień zaczynałem lekturą medytacji wyznaczonej na dany dzień roku, a wieczorem robiłem w swoim dzienniku podsumowanie i zapisywałem swoje refleksje. Każdy dzień dostarczał nowych wspaniałych wrażeń. Pamiętam, że po lekturze chciałem napisać wersję dla mężczyzn. Wydawało mi się, że jest to możliwe. Jednak nie byłem na to gotowy. Dziś coraz częściej myślę o tym, aby napisać taki poradnik dla mężczyzn. Chcę wykorzystać własne doświadczenie. Odwołać się do przebytej choroby i pokazać, że sytuacje, które wydają się być dramatami, mogą okazać się początkiem naszej wewnętrznej przemiany i rozwoju. Mogą ułatwić nam proces doskonalenia. Książkę znam z dwóch tłumaczeń. Jedno dla wydawnictwa Zyski i S-ka. Drugie dla Świata Książki. Mnie bardziej odpowiadał przekład Justyny Grzegorczyk. Wydawał się bliższy charakterowi i klimatowi oryginału. Ale znam też osoby, które wyżej ceniły tłumaczenie dla Świata Książki. Niżej zamieszczam notkę od wydawcy (Wydawnictwo Zysk i S-ka). Mam nadzieję, że zachęci ona do tej wyjątkowej lektury.

"Ścieżka prostej obfitości" to 366 wspaniałych medytacji - po jednej na każdy dzień roku - napisanych dla kobiet poszukujących duchowej tożsamości. Jak żyć własnym światłem ? Jak być pierwszorzędną wersją samej siebie, a nie marną kopią kogoś innego ? Każdego dnia w najzwyklejszych czynnościach możesz odnajdywać swoje prawdziwe "ja" - kiedy kosztujesz warzyw z własnego ogródka, poszukujesz skarbów na pchlim targu, tworzysz świętą przestrzeń do medytacji w swoim domu. I podążasz zgodnie z rytmem pór roku. Wystarczy tylko się przebudzić, by przeżyć emocjonalną, psychiczną i duchową przemianę. Pomocą ku temu jest sześć zasad wytyczających ścieżkę duchowej wędrówki: wdzięczność, prostota, porządek, harmonia, piękno, radość. Te sześć zasad - sześć barwnych nici obfitego życia - pomoże ci z dwudziestu czterech godzin, które każda z nas ma do dyspozycji, utkać gobelin radości i spełnienia, i ocali je przed wyrzuceniem na śmietnik.

środa, 30 grudnia 2009

O marzeniach, które się spełniają

A było to tak. Agatę Szymczewską po raz pierwszy usłyszałem w tym roku. Było to 22 sierpnia w Filharmonii Narodowej podczas festiwalu Chopin i jego Europa. Zagrała wówczas znakomicie koncert skrzypcowy A-dur Mieczysława Karłowicza. Były owacje, a dyrygent Jacek Kaspszyk wyraźnie zadowolony z występu wycałował solistkę i pogratulował wykonania. W tym dniu miała jeszcze wystąpić Martha Argerich i to był chyba powód, dla którego Agata Szymczewska nie bisowała. Publiczność czekała na występ wielkiej pianistki. Jakże byłem mile zaskoczony, kiedy dwa dni później, 24 sierpnia otrzymuję do prezesa Józefa Gilla maila, w którym informuje, że chce zaprosić do Słupsku tę młodą skrzypaczkę.
Witku, jest szansa na podniesienie jakości koncertu o fantastyczną solistkę. Aż nie chcę zapeszać. Ze Słupska pochodzi laureatka ostatniego Konkursu Wieniawskiego Agata Szymczewska. (...) Jej dziadek członek Słupskiego Towarzystwa Społeczno Kulturalnego i od wielu lat członek komitetu organizacyjnego Festiwalu Pianistyki Polskiej zaproponował nam jej występ, o ile ona oczywiście się zgodzi. Ma z nią rozmawiać. Jutro mam mieć jakąś informację. Oceniam szanse na jakieś 25%, ale kto wie? Ponoć wiara czyni cuda. Fantastyczna skrzypaczka. Grała już z naszą orkiestrą po konkursie Wieniawskiego. Byłem na koncercie i jestem pod jej ogromnym wrażeniem. 
Ucieszyłem się, bo dzięki prezesowi Gillowi nadarzyła się okazja, aby wysłuchać Agatę Szymczewską w Słupsku w tamtejszej filharmonii podczas XV konferencji prezesów i dyrektorów szkół Społecznego Towarzystwa Oświatowego. Tym razem Agata Szymczewska miała zagrać koncert Feliksa Mendelssohna e-moll.
 To nie mógł być zbieg okoliczności, ale dar od losu. Natychmiast odpowiedziałem i pochwaliłem się, że miałem okazję wysłuchać niedawno tę młodą artystkę w Warszawie:
Józefie, byłem wczoraj na jej koncercie w Filharmonii Narodowej w ramach 5 Międzynarodowego Festiwalu Chopin i jego Europa. Agata Szymczewska grała koncert Karłowicza A-dur. Pięknie! Nie bisowała i bardzo żałuję! Orkiestrą Synfonia Varsovia dyrygował Jacek Kaspszyk. A po niej wielka Martha Argerich grała m.in. koncert potrójny Beethovena, a z nią dwaj braci – Francuzi Renard i Gautier Capuçon. Też pięknie! Wyjątkowy wieczór. Filharmonia była oblegana przez całe mnóstwo chętnych, którzy liczyli na wejściówki.  Koncert Karłowicza w wykonaniu Agaty Szymczewskiej bardzo mi się podobał. (…) Agata Szymczewska to drobna dziewczyna i bardzo skromna. Jacek Kaspszyk po koncercie wycałował ją na oczach publiczności. No, gdyby się udało, to byłoby wspaniale!. Trzymam kciuki. Gdyby tak zechciała zagrać ten koncert Karłowicza, moje marzenie by się spełniło.
Ponieważ byłem w zespole przygotowującym konferencję, kilka dni później dostałem kolejnego maila wraz z opisem organizacji powrotu artystki do Niemiec.
Witku, samolot z Goleniowa do Hanoweru startuje o 23.20. Ze Słupska do Goleniowa jedzie się ok. trzech godzin, a na lotnisku trzeba być najpóźniej ok. dwóch godzin – do minimum godziny przed odlotem. Czyli koncert, który trwa ok. 40  minut powinien zacząć się najpóźniej o godzinie 17.30. Im wcześniej tym lepiej. Żeby spokojnie zdążyć na odlot Agata musi wyjechać ze Słupska najpóźniej o 18.30. Koncert jest już opłacony i musimy dostosować się do tych wymagań czasowych.
W ten oto sposób na specjalne zaproszenie prezesa Józefa Gilla i jego rewelacyjnych zdolności logistycznych Agata Szymczewska przyleciała do Słupska. Zagrała koncert skrzypcowy e-moll Mendelssohna. Zrobiła to rewelacyjnie. Były owacje na stojąco, bo rzadko ma się okazję wysłuchać tak znakomitego wykonania. Z tego koncertu powstała płyta. Dostałem ją kilka tygodniu później od Józefa Gilla. Oba koncerty zarówno Karłowicza, jak i Mendelssohna są moimi ulubionymi, których słucham w samochodzie. Dawno nie słyszałem tak pięknej gry, z takim wdziękiem, z takim zrozumieniem i wrażliwością i jednoczesnym rozmachem. Dziś słucham tych koncertów z ogromną przyjemnością i cieszę się, że mogłem ich wysłuchać również na żywo. Od tego momentu pokochałem skrzypce.

Jest jeszcze jedna lekcja wynikająca z tego wydarzenia. To przede wszystkim przykład, jak cel i wiara w jego realizację pozwalają realizować każde marzenie. Iwona Majewska - Opiełka dodaje: "musi być jeszcze data realizacji, dopiero marzenie plus data sprawi, że zamieni się ono w łatwy do osiągnięcia cel." Siedząc w warszawskiej filharmonii nie przypuszczałem, że będę mógł niebawem wysłuchać koncertu w Słupsku. Oto jak marzenia stają się w rzeczywistością. Planując cele na rok 2010 warto o tym pamiętać.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Dwie rozmowy

W radiowej Jedynce wysłuchałem dziś dwóch ciekawych rozmów. Każda z nich nawiązuje do moich ostatnich doświadczeń. Pierwsza była z Remigiuszem Grzelą - autorem zbioru wywiadów, przeprowadzonych w ciągu ostatnich lat dla różnych czasopism i zebranych w książce Hotel Europa. Czytałem ją podczas świąt. To była prawdziwa przyjemność i wartość dodana tegorocznych świąt. Druga rozmowa była z Krystyną Jandą, która wyreżyserowała Bagdad Cafe. Wczoraj obejrzałem go w Teatrze Polonia. W styczniu rusza druga scena tego teatru na Ochocie (po dawnym kinie Ochota). Jak obiecuje Janda, będzie większa od tej przy Marszałkowskiej,  na 600 miejsc i otwarta na eksperymenty.

Jednak dla mnie bardziej interesująca była rozmowa z Remigiuszem Grzelą, który opowiadał przede wszystkim o dwóch trudnych rozmowach, jakie odbył i zamieścił w swojej najnowszej książce. Takimi nazywa Grzela te, w których brak jest szczerości, kiedy rozmówcy nie chcą być autentyczni, kryją się za swoimi pozami, przyjmują role i bawią się z rozmówcą. Pierwsza z Verdaną Rudan - chorwacką pisarką, autorką powieści Ucho, gardło, nóż, którą Krystyna Janda zaadaptowała na potrzeby swojego teatru.Czytałem tę rozmowę i sam zdumiony byłem prowokacją i skandalizującą postawą Rudan. Czasami było to na granicy dobrego smaku - wulgarna i ekscentryczna kobieta, która chciała szokować. Ale widocznie kreacja samej siebie jest dla niej ważniejsza niż czytelnik i rozmówca. Choć może jednocześnie taka postawa poruszać i wywoływać refleksję. Faktycznie, miejscami łapałem się, że prowokacja działała i zaczynałem zastanawiać się, czy nie ma racji formułując swoje sądy np. o politykach. Natomiast wielkim zaskoczeniem była dla mnie Cesaria Evora. Rozmowę z nią Grzela nazwał "ujarzmianiem tygrysa". Evora ani razu nie spojrzała swojemu rozmówcy w oczy. Brak kontaktu wzrokowego utrudniał dialog, trudno było o szczerość i autentyczność. Cesaria nie chciała odpowiadać też na niektóre pytania mówiąc do swojej asystentki: "Nie chce mi się jemu na to odpowiadać, powiedz sama, wiesz przecież, co." To zupełnie inny obraz niż ten, który znam z teledysków. Tam to ciepła, otwarta na ludzi i skromna kobieta. Dlaczego w rozmowach była inna?

Dla mnie dobry wywiad, to taki, który pozwala mi dowiedzieć się przede wszystkim czegoś o sobie samym. Kiedy mogę niektóre pytania zadać również sobie i jednocześnie próbując na nie odpowiedzieć. Jednak rozmowy w Hotelu Europa pozwoliły mi przede wszystkim poznać ludzi, których nie znałem dotychczas, m.in. Anny Prucnal. Piękną była dla mnie rozmowa z Wandą Wiłkomirską, a przejmującą z Teresą Żylis - Garą oraz z sekretarką Marleny Ditrich. Dowiedziałem się wiele o bohaterach rozmów. To co dla mnie jest największą wartością wywiadów Grzeli to przede wszystkim jego komentarz zamieszczony po każdej rozmowie. Autor opowiada o kontekście rozmowy, ich trudnych momentach i przede wszyskim o swoim stosunku do rozmówcy. Mówi o momentach, w których zaczynali się oni otwierać, o chwilach, które decydowały, że rozmowa nabierała zupełnie innego charakteru. Hotel Europa to również świetny przykład tego, jak powinien wyglądać dobry wywiad, co zrobić, kiedy rozmówca unika odpowiedzi, jak sobie poradzić w sytuacji, kiedy napotykamy opór rozmówcy. Ileż prób trzeba podjąć, aby jednak dowiedzieć się tego, co ważne. Jak wiele czasu potrzeba, aby wywiad mógł mieć zamkniętą formę. Doskonała lekcja dziennikarskiego warsztatu.

niedziela, 27 grudnia 2009

O sile pojedynczego człowieka

Właśnie wróciłem z Teatru Polonia. Byłem na Bagdad Cafe w reżyserii Krystyny Jandy. To niesłychane, jak prosta historia, w dodatku opowiedziana w lekkiej formie, może nieść tak wiele mądrych treści i jeszcze więcej optymizmu. W tym tkwi właśnie tajemnica sztuki! Zwykła, bezpretensjonalna i dowcipna historia opowiada o sile pojedynczego człowieka, o tym, jak wiele może uczynić w społeczności jedna tylko osoba. Co stałoby się, gdyby taką siłę odkryli w sobie wszyscy? Jak wówczas wyglądałby świat, jak piękne mogłoby być życie, o którym bohaterowie śpiewają, że "nie jest przecież takie tragiczne, a nawet swój wdzięk ma".

Dwie kobiety spotykają się w obskurnym, zapomnianym przez ludzi motelu. Jedna z nich to właścicielka, która wyrzuca swojego mężą - drania i pijaka. Druga z kolei od swojego uciekła szukając miejsca, w którym może się na jakiś czas zatrzymać. Z pozoru to dwie różne kobiety.  Jednak obie samotne i skrzywdzone przez los. Jedna wydaje się być silną, druga uległą i zastraszoną przez męża - despotę. Ale to właśnie ona powoli zaczyna zmieniać ludzi i sprawia, że motel staje się miejscem magicznym, pełnym miłości, szacunku i przyjaźni. Sama też odnajduje miłość i chęć do życia. To przypowieść o tym, że zwyczajne życie może mieć sens. Wystarczy tylko otworzyć się na innych, obdarować miłością i cierpliwie czekać, aż ją inni przyjmą. Zachwyciłem się grą przede wszystkim Ewy Konstancji Bułhak i w jej wykonaniu pięknego songu "Calling you". Mniej natomiast podobała mi się Katarzyna Groniec, choć i ona miejscami była znakomita. Do tego wszystkiego młodzież, która wniosła do tego spektaklu świeżość, radość i potężną porcję energii. Świetne zakończenie świątecznego czasu!

Co pamiętamy z naszych Świąt?

Zastanawiam się, co zapamiętają ze Świąt Bożego Narodzenia dzieci, które spędzają je w dzisiejszej rzeczywistości, w której zapach domowego ciasta zastępowany jest zapachem centrów handlowych, gdy całe rodziny udają się na świąteczne zakupy, a rodzinne spędzanie świąt zastępowane jest rodzinnymi spacerami po świątecznie udekorowanych sklepach. Mam wrażenie, że inaczej wyglądają dziś przygotowania do świąt, niż pamiętam to ja ze swojego dzieciństwa. Z tamtych Wigilii przypominam sobie zapach pomarańczy, które można było kupić jedynie grudniu. W telewizji zapowiadano, że przypłynął już statek z transportem cytrusów. To była jedna z głównych wiadomości ówczesnych dzienników. To znak, że zbliżały się Święta. Szynka też smakowała inaczej, pierogi z grzybami i kapustą najlepsze były podsmażone w pierwszy dzień świąt i popijane czerwonym barszczem. Nawet karp na zimno sprawiał, że czuło się wyjątkowość miejsca i czasu. Prezenty nie były pakowane w kolorowe papiery. Do tego służył szary, który dekorowałem wycinankami przewiązując tasiemką z pasmanterii. Był na to specjalny czas. Do tego jeszcze zapach słodyczy i parzonej kawy, która nigdy nie smakowała tak dobrze, jak po wigilijnej kolacji. Czas ten wspominam z ogromnym sentymentem.

Przeprowadzałem kiedyś na zajęciach ćwiczenie. Każdy z uczestników miał powiedzieć, jak wspomina swoją najpiękniejszą wigilię. Próbowaliśmy w ten sposób określić, w jaki funkcjonujemy sposób, co kieruje naszymi wyborami, na co zwracamy swoją uwagę, co jest dla nas najważniejsze. I tak poznawaliśmy swoje różne motywacje, odkrywaliśmy, że jedni skierowani są przede wszystkim na innych, po prostu na ludzi. Mówią o swoich bliskich, o rodzicach, o tym, kto siedział przy stole. Inne natomiast mówili o tym, co robili. Nie było istotne, z kim, ale to, że siedzieli i śpiewali kolędy, stroili choinki, nakrywali do stołu. Samo działanie było dla nich najważniejsze. No i trzecia grupa mówiła o doznaniach zmysłowych, atmosferze i smaku wigilijnych potraw, zapachu świerku, ciasta oraz dźwiękach charakterystycznych w ten dzień. Dowiadywaliśmy się o swoich najważniejszych wartościach i o tym, co dla nas jest najważniejsze: ludzie, działanie czy świat zmysłów? Pomogło to nam wszystkim zrozumieć, jak ta wiedza może pomóc w funkcjonowaniu z innymi. Jak może ułatwić nam w budowaniu lepszych związków i stać się bardziej uważnym i wrażliwym na ludzi i ich potrzeby. Kiedy ktoś próbuje mnie namówić na wyjazd, to na pewno przekona mnie, kiedy przedstawi mi możliwość delektowania się w ogródkach kawiarnianych pyszną kawą, dobrym winem i wieczornym koncertem. Nie zachęci mnie namawiając na poznawanie nowych ludzi i intensywne zwiedzanie i bieganie po sklepach. Karmienie nowymi bodźcami moich zmysłów i upajanie się wyjątkową atmosferą nowych miejsc wpływa na moje codzienne wybory. Odkryłem to na nowo w tegoroczne święta. To dla mnie bardzo ważne.

sobota, 26 grudnia 2009

Święta na nowy czas

To były wyjątkowe święta. Wyjątkowe, bo inne niż dotychczas. Odkąd sięgam pamięcią Wigilię spędzałem zawsze w rodzinnym domu. Tym razem było inaczej, wybrałem się do pięknego ośrodku na Mazurach. Kolacja była w restauracji wśród moich znajomych. Przy stolikach obok siedzieli ze swoimi rodzinami zupełnie obcy mi ludźmi. Po raz pierwszy jadłem na Wigilię zupę grzybową, a nie barszcz czerwony, który był obowiązkowy w moim domu. Zastanawiam się, czy w ten sposób nie rozpocząłem jakiegoś nowego etapu życia. Nastąpiło takie przyspieszenie, że święta zaczynają się już w listopadzie. Nigdy dotąd nie uzmysławiałem sobie, że dzisiejsze czasy, nie znoszą czekania, bo po co czekać do 24 grudnia, kiedy można zacząć świętowanie już w listopadzie. Choinki, Mikołaje, prezenty są obecne niemal od dwóch miesięcy. Kiedyś w dzień Wigilii ubierało się choinkę a od rana trwały przygotowania do uroczystej kolacji. Nikomu nie przyszło do głowy, aby wcześniej stroić dom i wigilijne drzewko. Zawsze ten sam rytuał. Po kolacji prezenty i kawa z domowym ciastem i czekanie na Pasterkę. Dziś nawet ona jest wcześniej - również w Watykanie nastąpiło przyspieszenie. Czar prysł i w jego miejsce pojawiło się zupełnie nowe, inne przeżycie. Czym bowiem są święta, kiedy odziera się je z duchowości, metafizyki, tajemnicy i radości narodzin nowego życia w wymiarze osobistego rozwoju. Święta i ich cykl sprawiał, że miało się poczucie ciągłości, trwania. Ta powtarzalność sprawiała, że czułem się bezpieczny, że moje korzenie czerpią z tego źródła siłę do dalszego wzrostu. Zmieniło się wiele i wygląda to zupełnie inaczej. Bałem się, że zmiana sprawi, że Wigilię będę przeżywał emocjonalnie, że będzie brakowało mi tego domowego zapachu pierogów i smażonego karpia, bo tegoroczna kolacja bardziej uroczysta niż inne w całym roku niczym szczególnym się nie wyróżniała. A jednak Święta te zapamiętam jako wyjątkowe - bo właśnie inne, które nie dały się wpisać w komercyjny banał. Spacery, basen, wspólne słuchanie muzyki, rozmowy o książkach, głośne czytanie ich wybranych fragmentów, które warto, aby inni poznali, a także dyskusje o ważnych i mniej ważnych sprawach oraz ogromny spokój i całkowity brak pośpiechu. Poczułem, że wraz ze zmianą tradycji następuje zmiana w moim życiu. Zmiana jakościowa, zmiana, która pozwoliła spojrzeć mi na wiele spraw z nowej perspektywy. Nauczyłem się wiele, poczułem bliskość z ważną dla mnie osobą. Byłem z wszystkimi, których kocham, bardziej obecny, bo myślami towarzyszyłem im przez ten cały świąteczny czas. Wybrałem w tym roku inaczej i czuję, że potrzebowałem tego z wielu powodów.