środa, 1 września 2010

O preludiach Chopina

Lubię moje podróże na trasie Słupsk - Człuchów - Słupsk. Część prowadzi główną drogą w kierunku Poznania, następnie skręcam na Bydgoszcz. Całość to prawie 130 kilometrów. W pewnym momencie skręcam z głównego traktu i wybieram trasę rzadziej uczęszczaną i do tego jeszcze bardzo urokliwą. Tak było również dziś. Na całej 60-cio kilometrowej trasie prowadzącej przez piękne lasy minęły mnie zaledwie dwa lub trzy samochody. Drzewa powoli zapowiadają jesień. Zieleń staje się coraz ciemniejsza, a liście nabierają brązowych kolorów. Droga miejscami jest wąska i nierówna. Swoją świetność przeżywała zapewne w latach 60-tych. Jednak większość trasy jest już wyremontowana i jedzie się jak po przysłowiowym maśle. Dla mnie podróż samochodem to czas na słuchanie muzyki, rozmyślanie o planach i tworzenie nowych pomysłów. Nic mnie nie rozprasza, to chwile całkowicie dla mnie. Nie mogę przecież nic innego w tym momencie robić. Chcę przeżywać tę drogę tu i teraz. Chcę odczuć potęgę teraźniejszości, jej siłę i potencjał, jaki niesie ze sobą bycie obecnym w konkretnej chwili. Nie ma w tym momencie ani przeszłości, ani przyszłości. Staję się bardziej uważny na to, co mnie otacza, na pojawiające się myśli, na muzykę, której słucham. Jest tylko dany moment. Staram się więc wykorzystać te 1,5 godziny na rzeczy pożyteczne i spędzić czas świadomie. Dziś w samochodzie cały czas słuchałem 24 Preludiów z op. 28 raz w wykonaniu Rafała Blechacza, raz Kevina Kennera (w 1990 roku otrzymał II nagrodę na Festiwalu Chopinowskim. Pierwszej nagrody wówczas nie przyznano). Zdarzało się tak, że kilkakrotnie po wysłuchaniu jednej interpretacji przełączałem się natychmiast na preludium w wykonaniu drugiego pianisty. Próbowałem w ten sposób znaleźć różnice, te subtelności, które sprawiają, że przedkładam jedno wykonanie nad drugie. Zdecydowanie bardziej odpowiadają mi w wykonaniu Blechacza. Były bardziej subtelne, liryczne, pięknie modulowane, łagodniejsze. Dla mnie preludia z opusu 28 są jak zbiór poetycki, to miniaturki literackie, każda z nich stanowi oddzielny opis. Każde z preludiów to jedno piękne zdanie. Wiele z nich jest bardzo znanych (e-moll, A-dur, Fis-dur czy As-dur), często można je słyszeć w radiu lub telewizji, a szczególnie ostatnio z okazji Roku Chopina. Słucham preludiów na wiele sposobów. Raz odbieram wszystkie 24 jako jeden piękny obraz składający się z wielu barwnych elementów, innym razem słucham każdego oddzielnie. Wszystkie tworzą cudowną całość. Zbiór zaczyna się bardzo krótką frazą prowokującą i motywującą do słuchania, zaś kończy długiem zdaniem wyróżniającym się spośród pozostałych swoim pełnym niepokoju nastrojem stanowiącym swoistą ramę kompozycyjną. Między nimi przepiękne różnorodne w tempie, barwie i natężeniu frazy. Powstaje w ten sposób obraz wielobarwnych plam o różnej intensywności. Można słuchać preludiów jako absolutną całość - jeden po drugim, nie zastanawiać się, gdzie się kończy, a gdzie każde z nich zaczyna. Wówczas słucham tak, jakbym patrzył na obraz. Skupiam się na moich emocjach. Można też słuchać każdego z nich osobno, delektować się pięknem pojedynczej miniatury i smakować wsłuchując się w każdą nutę. Lubię ten analityczny sposób słuchania. Podchodzę do tego wówczas bardziej intelektualnie. Wsłuchuję się w pojedyncze dźwięki, szukam między nimi przerw, zachwycam się potoczystym stylem, śledzę budowę tego muzycznego zdania. Każde preludium to szlachetny kamień, to perła różniąca się od pozostałych wielkością i zabarwieniem. Każde jest klejnotem samym w sobie i każdy z osobna wzbudza zachwyt.